Jest mniejsza niż boisko piłkarskie. Toczy się tam spór, o którym mało kto wie
Znajdująca się na Jeziorze Wiktorii niewielka wyspa w teorii powinna być rajem. W rzeczywistości jest jednak zaludnioną do granic możliwości przestrzenią o zapachu ryb i moczu. Ekstremalna sytuacja klimatyczna zmusiła jednak okolicznych mieszkańców do wybrania jej na swój dom. Otoczona przez jedne z największych zasobów ryb w Afryce stała się gratką dla okolicznych państw. Do teraz trwają spory na temat tego, do kogo powinna należeć.
Ta mikroskopijna, skalista wyspa jest nie większa niż boisko piłkarskie. Pomimo tego jest tu 15 barów, kościół, dom publiczny, restauracje, a nawet kino. 400 mieszkańców żyje w ciasnej, głośnej i śmierdzącej przestrzeni w ekstremalnych warunkach. Pomimo tego, nie decydują się na wyprowadzkę.
To wyspa, którą uznaje się za najbardziej zaludniony skrawek ziemi na świecie. Mieszkańcy utrzymują się tu głównie z połowu ryb, a każdego ranka na otaczające ją Jezioro Wiktorii wyrusza mała flota kolorowych łodzi. Wtedy na pokrytym kamieniami i blachą falistą wybrzeżu znajduje się nawet 2000 osób oraz 800 łodzi. A wszystko zaczęło się od wpuszczenia do jeziora ok. 50 lat 35 okoni nilowych.
Środowisko Jeziora Wiktorii z biegiem lat mocno ucierpiało. Wędkarski eksperyment, polegający na wpuszczeniu do wody nowego gatunki drapieżnika, który może osiągać nawet dwa metry długości oraz 200 kilogramów wagi, sprawił, że praktycznie wszystko, co do tej pory pływało w jeziorze, wyginęło. W ciągu 30 lat akwenu zniknęło aż 250 gatunków ryb, które występowały tylko tam. W takim tempie nowo wprowadzony okoń nilowy stał się kluczowym gatunkiem do przeżycia dla mieszkańców okolicznych państw, Kenii, Ugandy i Tanzanii, jako że połów ryb i ich przetwórstwo jest podstawą egzystencji dla nawet trzech milionów ludzi. Niestety w sieciach pojawia się coraz mniej ryb i nie mają one początkowych rozmiarów. W wyniku wzrostu temperatur Jezioro Wiktorii powoli wysycha i gromadzą się w nich potężne ilości planktonu, który odbiera wodzie tlen.
Zmniejszający się teren jeziora oraz brak ryb sprawił, że rybacy wypływali coraz dalej w poszukiwaniu dobrych łowisk. Właśnie takim sposobem skończyli na maleńkiej wyspie, wokół której wody w dalszym ciągu są bogate w ryby.
Trudna egzystencja na wyspie Migingo nie jest spowodowana jedynie zmieniającymi się warunkami w Jeziorze Wiktorii. Przez to, że ląd znajduje się idealnie na granicy między Kenią a Ugandą, wciąż trwa tam spór, do kogo należy ziemia. Dniem i nocą jest ona patrolowana przez 24 uzbrojonych żołnierzy - 12 pochodzi z Kenii, a 12 z Ugandy. Dobrze idący biznes sprawił, że wyspa stała się gratką dla okolicznych piratów. Co miesiąc, mieszkańcy zmuszeni są do płacenia haraczu. Ten, kto nie płaci, szybko może pożałować, stając się ofiarą napadu. W nocy nikt nie wypływa na wodę, bo jest to zbyt niebezpieczne.
Życie nocne obfituje za to w atrakcje. Mężczyźni korzystają z barów, siedzą przy ogniu, popijają bimber. Na małej przestrzeni szybko rozwinęły się choroby, takie jak AIDS, syfilis czy żółtaczka, a wielu ludzi pada ich ofiarą i umiera. Pomimo tego nikt nie chce się stamtąd wyprowadzać. Dopóki biznes działa, a w sieciach pojawiają się ryby, wszystko jest w porządku.
Źródło: geekweek.interia.pl, aljazeera.com
Zobacz też:
Szkolne lektury to przeżytek. Nikt już nie utożsamia się z Cezarym Baryką?
Dwa gatunki krzyżują się w Polsce. Naukowcy odkryli coś wyjątkowego
Od marca ważna zmiana. Dostaną 1000 zł miesięcznie na dziecko